wtorek, 27 maja 2014

Depresyjnie

Jeszcze rok temu byłam w zupełnie innym miejscu w swoim życiu. Właśnie przygotowywałam się do wyjścia do domu po czteromiesięcznym pobycie w szpitalu. Miałam plany, ambicje i mnóstwo nadziei. Czułam się coraz bardziej szczęśliwa, pewna siebie i było ze mną coraz lepiej. Więcej się uśmiechałam, rozmawiałam, po prostu żyłam. To było bardzo złudne, okropnie złudne. Czasem aż się dziwię, że mogłam być taka naiwna. Jak można być tak głupim, żeby uwierzyć, że już na pewno będzie lepiej? Przecież ta ścieżka nigdy nie była prosta, ani łatwa, ani przyjemna, więc dlaczego miałaby być właśnie wtedy?
Ważyłam po wyjściu jakieś 45kg. Czułam się z tym swobodnie. Zaczęłam pozwalać sobie na więcej, sięgałam sporadycznie po słodycze, których odmawiałam sobie przez kilka lat, zasmakowałam w lodach, czasem robiłyśmy sobie z mamą i siostrą wieczory w łóżku, z filmem i  pudełkiem tych pyszności. Było tak fajnie. Waga nie drgnęła.
Lubię obwiniać innych o to, że nie powstrzymywali mnie przed jedzeniem zapewniając mnie podświadomie, że i tak wyglądam dobrze. Nikt nigdy nie powiedział mi "stop" mimo, że z tygodnia na tydzień było mnie coraz więcej. Przestałam mieścić się w jedne spodnie, potem kolejne i kolejne. Bluzki stały się ciasne, małe i źle na mnie leżały. Zaczęłam mocno się ograniczać, liczyć kalorie, ograniczać się do 1000-1200. Ćwiczyłam, czasem dosyć intensywnie, ale motywacji starczało mi tylko na chwilę, bo efektów nie było. Szukałam przyczyn w zaburzeniach hormonalnych, brałam tabletki na wywołanie okresu, może miałam za małą dawkę hormonów tarczycy. Jednak z nimi było wszystko w porządku. Oznaczało to, że po prostu okropnie się zapuściłam. Waga w końcu wskazała 60kg.
Mój organizm, moje ciało stwierdziło, że nie pozwoli mi na schudnięcie. Wciąż z nim walczę, jestem nadal jego niewolnikiem. Coraz bardziej pragnę znów być szczupłą, tak jak kiedyś. Żeby nie wstydzić się ubrać spódniczkę, dopasowaną bluzkę z krótkim rękawem, wyjść na plażę. Przeglądam zdjęcia szczupłych dziewczyn z pięknymi płaskimi brzuchami, chudymi nóżkami, które też kiedyś miałam. Tęsknię za moim dawnym ciałem.
Ostatnio jestem w coraz gorszym stanie. Często płaczę, czuję się jak nikomu nie potrzebny wieloryb. Zdarza mi się schować w łazience, usiąść na podłodze i płakać. Płakać, płakać, mówić sobie, jak bardzo beznadziejna jestem. Wtedy przychodzą do mnie myśli, które mnie przerażają. Bo przecież jak zasnę i się nie obudzę, to będę miała święty spokój. Skończy się moja odwieczna walka o dobre samopoczucie, o ładne ciało, o radość i o to wszystko, czego tak bardzo mi brakuje. Jestem jednak pewna, że nawet zrobienie sobie takiej krzywdy by mi nie wyszło i byłoby jeszcze gorzej.
Często żałuję, że w ogóle podjęłam się leczenia. Po tym wszystkim, co przeszłam przez ostatni rok, patrząc na to, jak się czuję i wyglądam w tej chwili... Chyba nie było warto. Nie, absolutnie nie było warto.

1 komentarz:

  1. Serio 60kg to duzo? Tez w okolicach tego ważę,czuje się o,wiele,lepiej niż ważąc 10 czy 12 kg mniej. Otoz jestem kobieta a ni dzieckiem. A te powinny mieć biodra,tyłek,cycki. Powinny mieć radosc i fun z jedzenia. I zaprzestać sie w wpatrywanie w wyfotoszopowane zdjęcia. Zacząć odżywiać mozg wiedzą o tym jakich krzywd doznało ciało podczas niedowagi i diet. Zacząć stawiać na rożne rozmiary ubrań,różne cyferki na wadze,gęste odżywczo pożywienie,sport ale ludzko wiedzieć,ze przez minimum rok(a najpewniej 2-3) organizm będzie dochodzil eo siebie po krzywdzie jaka mu wyrzadziłas.

    Idz do lekarza bo znowu zaczynasz chorować. I obudź sie dziewczyno! Nie pracowałaś nad problemami wywołującymi problemy z jedzeniem tylko je zagłuszyłaś dobrym samopoczuciem:jem jestem,dumna ze jem. Jedzenie jest proste. Praca nad sobs nie. Są skutki. Splywaj na terapie mała. Dobra rada. Bo jak czytam takie notki to nic tylko przełożyć przez kolano..

    OdpowiedzUsuń