poniedziałek, 23 września 2013

Bez nadziei, ale con mia familia

Minęły trzy miesiące, od kiedy jestem z powrotem w domu. Miałam wiele pomysłów, zamiarów, postanowień. Rozwijać się, uczyć, poznawać, smakować, oglądać, słuchać, rozmawiać, bawić się.

Ale gdzieś po drodze zapał i ambicja przerodziły się w lęk i brak ochoty. Przyszłość, wyzwania, jakie stawia, stały się tak przytłaczające i paraliżujące, że na myśl o nich, czuję paniczny strach, łzy napływają mi do oczu i myślę o tym, jakby tego uniknąć. Mam ochotę krzyczeć "Stop, nie chcę, nie mogę, nie umiem! Jeszcze nie teraz!"

Matura, studia, egzaminy, rekrutacja, książki, arkusze, testy. Uczyć, czytać, rozwiązywać, pisać, powtarzać.
Przeraża mnie to.

Nie jestem gotowa na to, co nieuchronnie się zbliża. Gdzieś umknęły mi dwa lata życia, pożarła je choroba. Gdzieś w podświadomości nadal mam szesnaście lat, gdzie mi tam bycie dorosłą!?
A tu za dziesięć tygodni skończę osiemnaście. Ale to tylko liczba, będę mieć je oficjalnie, na papierze.

A myślami nadal będę grzeczną, nieśmiałą, małą dziewczynką, która kocha Kubusia Puchatka, kolekcjonuje kubki i najbardziej lubi spędzać czas nie z przyjaciółmi, a z rodziną.
I to, myślę, jest najważniejsze. To, co mnie utrzymuje przy życiu, to moja rodzina. Mam cudną mamę, siostrę - dwie najważniejsze kobiety i wspaniałego tatę i brata - dwóch najważniejszych facetów. I nie wyobrażam sobie sytuacji, żeby mogło kogoś zabraknąć.