czwartek, 18 lipca 2013

good morning

hello, my dear

Zapomniałam wziąć wczoraj wieczorem te cholerne leki w kolorze łososiowym.
Dzisiaj obudziłam się o wpół do czwartej. Zapaliłam lampkę. Kręciłam się w tę i we w tę. Szukałam okularów, potem słuchawek, które pasowałyby do mojego telefonu (okazało się, że takowych nie posiadam), a potem czegokolwiek, co odtwarza jakąkolwiek muzykę (hura, sukces!). Zajęłam się Pou (serio, też to mam...), poukładałam karty. Spróbowałam, bezskutecznie, zasnąć .Jestem okropną współlokatorką, współczuję mojej siostrze.
Zważyłam się (nie ma tragedii), zmierzyłam się centymetrem (za to tu jest), a o piątej uznałam, że pójdę na rower.
O tak.
Tego było mi trzeba.

Cisza. Śpiew ptaków. Rześkie powietrze. Rower i ja. 
Przypomniałam mięśniom moich nóg, że można uprawiać jakiś sport. Ciekawa jestem, kiedy mi się odwdzięczą. Szczególnie za te wszystkie wjazdy pod górkę. 

Tak zaczęty dzień musi być dobry. 
Po powrocie wykąpałam się, upiekłam biszkopt i zjadłam super śniadanie. 
Lubię to. 

3 komentarze:

  1. no, tak rano wstałaś... ja ledwo teraz o 6.00 się zwlekam

    OdpowiedzUsuń
  2. ja bardzo wcześnie wstaje, ale jakoś zawsze coś znajdę do zajęcia :) wolę tak niż siedzieć nocami.

    OdpowiedzUsuń
  3. Kurczę... chyba jutro zafunduję sobie taka poranną przejażdżkę:)

    OdpowiedzUsuń